Recenzja Epiphone Wildkat Metallic

Najnowsza limitowana edycja Semi firmy Epiphone ma w sobie więcej niż nutę pewnego pana Setzera, z dobrze znanym modelem Wildkat pomalowanym metaliczną czerwienią przywołującą na myśl Amerykę lat pięćdziesiątych.

Chromowane Alnico P-90 i Bigsby są zakotwiczone w mahoniowym korpusie semi-hollow z pokaźnym blokiem centralnym, klonowym topem i klonową szyjką.

Mimo, że mieliśmy pewne początkowe obawy co do strojenia, ponowne strojenie cięższym zestawem strun – w tym przypadku 0.012-0.056 cali – załatwiło sprawę i wydawało się, że dopełniło ogólnego klimatu.

Staroszkolna chromowana plakietka Epiphone’a na główce nie przylegała dokładnie do jej powierzchni i w rezultacie grzechotała, ale nie docierało to do wzmacniacza, więc okazało się to tylko drobną irytacją.

Dźwięki

Wybierz przetwornik szyjki, dodaj odrobinę przesteru i szczyptę pogłosu do smaku, a rezultatem jest soczyste, przydymione brzmienie elektrycznego bluesa.

Przesuń na mostek i jest więcej gryzienia, chociaż ogólna barwa pozostaje muskularna i Gibsonowska, pomimo estetycznego ukłonu gitary w stronę Gretscha.

Otwarte strojenia w połączeniu z przystawką przy mostku okazały się świetną platformą dla slide, a wibrato Bigsby’ego ułatwiło uzyskanie upiornych migotań.

Solidny blok centralny wykonuje świetną robotę, zapobiegając niepożądanym sprzężeniom, a Wildkat zachowuje się w miarę dobrze nawet przy nadmiarze drive’u, chociaż jest w nim pewna zadziorna krawędź, która krzyczy rock 'n’ roll.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.